wtorek, 29 lipca 2014

Po makronie do kłębka: Domowe spaghetti

Któż nie lubi spaghetti?! Zaraz po pizzy najbardziej specyficzna włoska potrawa i jednocześnie nazwa makaronu, który stanowi jej podstawę. Przyrządzany i modyfikowany na setki jak nie tysiące sposobów, z przeróżnymi dodatkami, począwszy od najbardziej włoskiego bolognese, przez prościutkie carbonara aż po grzybowe, z owocami morza czy innymi dodatkami.

U mnie: z polskich, pysznych warzyw, bez sosu ze słoika, którego smak zazwyczaj nawet po dodaniu innych składników i masy przypraw pozostawia wiele do życzenia... Przepis mój, wymyślony gdy zostałam z na wpół pustą lodówką i równie pustym żołądkiem ;) Zachwyci mamę, tatę i domowego niejadka, prościutkie do zrobienia, więc na co czekamy? Do roboty! :)

SKŁADNIKI: (na 4 osoby)
* 2-3 cebule
*2-3 ząbki czosnku
*3 średniej wielkości pomidory (nie za małe, to one stanowią bazę sosu)
* 40 dag mięsa mielonego (może być wieprzowo-wołowe)
*2 marchewki
*papryka, lub dwie (to zależy od was, możecie w tym miejscu dołożyć co chcecie- oczywiście w ramach rozsądku, nutella średnio pasuje :P )
*3 łyżki oleju
*łyżka koncentratu pomidorowego dobrej jakości
*natka pietruszki, natka selera.

PRZYPRAWY:
*Kucharek, pieprz, pieprz ziołowy, pieprz cayenne lub chili, liść laurowy , 2-3 ziarenka ziela angielskiego, rozmaryn, bazylia, tymianek


PRZYGOTOWANIE:
Kroję cebule w kostkę, nie musi być drobna, podczas podsmażania zmięknie i straci swoją wielkość. Wrzuć na rozgrzany olej i oprósz solą aby szybciej straciła sok i ładnie się zeszkliła. Podczas podsmażania cebuli posiekaj czosnek, oraz pokrój marchewkę w kostkę. Gdy cebulka już się ładnie zeszkli i zmięknie wrzuć czosnek. Nie możemy go wrzucać razem z cebulą, bo bardzo łatwo się przypali i zostawi gorzki smak. Po chwili, gdy piękny zapach już się rozniesie, a czosnek ZACZNIE się rumienić, wrzucamy marchewkę, mieszamy z cebulką, dodajemy rozmaryn, który jest zazwyczaj w postaci twardych igiełek i potrzebuje troszkę więcej czasu aby oddać pełnię swego aromatu. Dorzucamy też listek laurowy i ziele angielskie. Przykrywamy pokrywką aby marchewka zaczęła mięknąć, bo ona potrzebuje w tym przepisie najwięcej czasu.






teraz kroimy całą resztę, czyli pomidory oraz paprykę, również w kostkę.


Dorzucamy do garnka, oraz podlewamy trochę wodą. I w tym momencie doprawiamy przyprawami, ile kto lubi, to kwestia kucharza :)Ja użyłam papryki czerwonej i białej, ładnie się dopełniły w smaku :) Teraz czeka nas troszkę czekania, ponieważ marchew musi całkiem zmięknąć, a pomidorki dosłownie się rozpaść. W końcu to one tworzą ten sos. Podczas gotowania się warzyw, można wstawić w dużym garnku wodę na makaron- który w końcu jest bazą potrawy. Makaron gotujemy w osolonej wodzie, z dodatkiem oleju aby się nie posklejał. Po ugotowaniu przelej makaron zimną wodą, to również zapobiegnie sklejaniu. Po jakichś 15 minutach, można dolać troszkę więcej wody do sosu, oraz koncentrat pomidorowy i dokładnie wymieszać. W tym czasie również podsmażamy mięso na patelni, oczywiście oprószamy je przyprawami, zaraz po wrzuceniu na patelnię. 'Dzielimy' je wtedy drewnianą szpatułką na małe grudki aby nie zbiło się w jedną wielką masę. Po podsmażeniu wrzucamy do sosu i razem troszkę gotujemy. Jeżeli wolicie gładki sos, przed wrzuceniem mięsa możecie go zmiksować blenderem na gładką masę, ja jednak wolę gdy są w nich duże kawałki warzyw, widać wtedy co jest w środku i jest bardziej treściwy.
sos przed wrzuceniem mięsa

sos z mięskiem.

Teraz również możesz już wrzucić posiekaną natkę pietruszki/ posiekane liście selera, ponieważ wrzucone wcześniej straciły by swój intensywny zielony kolor i ładny wygląd.

























I możemy nakładać! W typowo włoskim spaghetti, przed podaniem makaron najpierw miesza się z sosem od razu w garnku, jednak co kto lubi, ja wolę pomieszać sobie już na talerzu. Smacznego! :)

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rowling krok dalej: czy jej książka to trafny wybór?

Witajcie w kolejnym poście :)
Dziś napiszę wam troszkę o książce znanej chyba wszystkim (lub zdecydowanej większości) brytyjskiej autorki J.K. Rowling, o tytule: Trafny wybór.


Dla wielu Rowling= Harry Potter. Pisarka, chcąc złamać ten stereotyp, i utwierdzić swych fanów w przekonaniu, że potrafi coś więcej niż pisanie tylko książek dla dzieci i młodzieży, postanowiła napisać kolejną książkę. Tym razem dla dorosłych. Nie powiem że książka jest nowa, bo została wydana chyba w 2012 roku, i wiele już o niej słyszało, czy czytało ją, jednak nie wszyscy. Niemniej, wciąż jest ona intrygująca.

Na początku, gdy okładka książki krzyczała do mnie z każdej księgarnianej witryny: KUP MNIE, KUP MNIEE!!! strasznie ciągnęło mnie, aby kupić książkę (w końcu jestem Potterhead) jednak jakoś powoli, powoli, minęło i nie miałam jej aż do tych urodzin, kiedy dostałam ją od mojego chłopaka :*



Na pierwszy rzut oka, dla innych pewnie niezauważalny, po zajrzeniu do środka, byłam zachwycona: powieść jest wydana tą samą czcionką, co saga Harry Potter :D Wiem, dziwne to, ale wszystko co jest napisane tą czcionką genialnie się czyta.

Informacja z tyłu książki woła: PIERWSZA POWIEŚĆ J.K. ROWLING DLA DOROSŁYCH. Każdy pomyśli (lub niemal każdy), że to tylko trik marketingowy, a książka, jak to książka, nie jest po prostu powieścią dla dzieci. Otóż sama tak myślałam, i nic bardziej innego. Ale aby stwierdzić dlaczego tak jest zacznę od początku historii.


Trafny wybór, przenosi nas do uroczego, typowo angielskiego miasteczka Pagford. Powieść rozpoczyna się od... śmierci "głównego bohatera". Co ciekawe, wszystkie dalsze wydarzenia kręcą się wokół Barry'ego. Narrator, korzystając z tego punktu wyjścia, rozwija swoją historię opowiadając nam historie wielu innych mieszkańców Pagford, które nie jest takie słodkie jak się na początku wydawało. Akcja rozgrywa się w jednej płaszczyźnie czasowej, lecz w naprawdę wielu otoczeniach, przedstawiając nam historię z wielu stron, różnych ludzi. Począwszy od 'pierwszego obywatela Pagford' przewodniczącego rady i gminy i jednocześnie właściciela delikatesów w centrum miasteczka obleśnego Mollisona, który ma się za Bóg wie kogo, poprzez zastępcę dyrektora Collina 'Przegródkę' Walla z nerwicą natręctw, Parminder Jawandę 'Propagandę', lekarkę która emigrowała z dalekiego Wschodu, aż do Krystal Weedon, która musiała wychowywać się w Feelds. Środowisku ćpunów, alkoholików, z matką samą należącą do tej grupy.

Powieść dotyka wielu problemów różnych grup społecznych, nie jest to jednak opis obiektywny, przy każdej z opisywanych osób, rodzin (jest ich wiele więcej niż wymieniłam) wczuwamy się w problemy danych osób, ich sytuację. Joanne ma ogromny talent opowiadania historii, i przekładania uczuć bohaterów na czytelników, i tutaj dokładnie to pokazała. W tekście nie skąpi wyrażeń prosto z opisywanych środowisk, więc nie brakuje tutaj przekleństw. Jednak nie są one nadużywane, jak w niektórych przypadkach powieści, aby 'zrobić wrażenie' i zyskać rozgłos, lecz po prostu... pasuje. Jest to w kwestii opisu autentycznego, nic nie jest na siłę. Również opis seksu nastolatków, nie jest wyuzdany, czy jakże romantyczny (jak to na siłę widzimy np w '50 twarzach Greya') lecz znowu, jest po prostu autentyczny i zupełnie subiektywny wynikający z odczuć bohaterów.

Nie czyta się tej książki tak lekko i swobodnie jak mogłam się tego spodziewać. Może sprawić lekki problem czytelnikom, którzy nie przepadają za dużą ilością imion i nazwisk w tekście (jak ja) i trzeba troszkę bardziej skupić się na tekście aby wyciągnąć z niej wszystkie powiązania sytuacji i bohaterów. Jest po prostu troszkę bardziej wymagająca, ale bez przesady: w końcu w zamyśle to nie miała być bajeczka dla dzieci :) Wystarczy nie robić 5 rzeczy na raz i można 'ogarnąć'.

Koniec końców, można powiedzieć, że Rowling stanęła na wysokości zadania, i stworzyła wspaniałą powieść, nie tylko z nazwy dla dorosłych, która prowadzi nas przez chyba wszystkie grupy społeczne i wiekowe jakie można spotkać w małym miasteczku. Pokazuje nam odrzucenie widziane z różnych stron: zarówno prześladowanej kulturowo nastolatki, dziewczyny wychowanej w złym środowisku, wdowy po mężu z uznaniem, oraz innych.Daje dużo do myślenia, jednak mimo intrygującego, zaskakującego zakończenia, nie pozostawia niedosytu. Jednak lekki szok i trochę niedowierzania.

Cóż. Nie jest to historia z happy endem. Jedno jest pewne. Zakup i przeczytanie tej książki to będzie jak najbardziej trafny wybór :)

A teraz ciekawostka dla tych którzy dobrnęli do końca!
Dzisiaj (tj. 21.lipca) jest siódma rocznica wydania ostatniej części słynnej sagi autorki, czyli książki: Harry Potter i insygnia śmierci. Kiedy to tak szybko zleciało? A Harry wciąż w naszych sercach :)





Dotarłeś aż tutaj? Zostaw po sobie ślad :) Komentarz, opinię, może własne doświadczenia związane z książką? I podziel się swoją twórczością ;) Na pewno się odwdzięczę :)

czwartek, 10 lipca 2014

Malinowe love

 Witajcie ponownie ;)

Kto mnie podgląda na facebooku, >>klik<< ten wie, że dziś zakupiłam koszyczek jednych z moich ulubionych letnich owoców czyli malinek :) Oczywiście nie z supermarketu, a z bazarku/ryneczku u najlepiej sprawdzonego sprzedawcy. Da nam to gwarancję świeżości i lepszej jakości.


Jak dla mnie, nic nie odwzoruje idealnie smaku lata i wakacji, tak jak sezonowe owoce! Więc dziś, na tapetę poszły malinki. Wpadłam dziś rano na pomysł zrobienia z nich ciekawego letniego deserku, więc oczywiście nie zwlekałam, lecz zabrałam się do pracy :)


SKŁADNIKI:
*pół standardowego opakowania malin
*opakowanie 200 ml śmietanki kremówki 30%
*4 bezy (oczywiście nie takie malutkie, lecz do robienia deserów :) ja kupiłam po złotówce w cukiernio/piekarni 'Dorota')
*opcjonalnie kilka łyżeczek cukru

PRZYGOTOWANIE:
^oczywiście banalnie proste^
 niecałą połowę pojemniczka przełożyć do miseczki i zmiksować blenderem na gładki mus. Jeśli chcecie, możecie dosypać trochę cukru, lecz bezy są bardzo słodkie, zrekompensują wam kwasowość malin.  W innym wyższym pojemniku, ubić śmietankę na sztywno z 3 łyżeczkami cukru. Rozkrójcie bezy na połowę w poprzek: niestety nie jest to łatwe ponieważ strasznie się kruszą, wystarczy że lekko się je dotknie, ale wszystko da się zrobić ;) w 3. miseczce połączcie po połowie musu malinowego i bitej śmietany, aby powstał krem o ładnym różowym kolorze.

Na dolnej połowie bezy połóżcie kilka rozpołowionych malinek (2-3) przykryjcie warstwą różowego kremu i dodajcie łyżeczkę musu. połóżcie na tym górną warstwę bezy (lub to co z niej pozostało) na to łyżeczkę bitej śmietany i również udekorujcie musem. Obok bezy również użyłam bitej śmietanki, w którą włożyłam 3 całe malinki aby dopełnić całość.

I to tyle! Smacznego <3



Podzielcie się ze mną swoimi ulubionymi przepisami na letnie desery, a może wypróbuję i wrzucę w poście efekty ;)

Każdy komentarz to dla mnie wielka motywacja, więc za każdy dziękuję <3

środa, 9 lipca 2014

Artystycznie, kolorowo, Mondeluz.

Dzisiaj, niestety po dłuższej przerwie (eh, wakacje sprawiają, że człowiek się rozleniwia :D ) opiszę gratkę dla wielbicieli rysowania, oraz amatorów w tej dziedzinie ;)

Sama zaliczam się do tej drugiej grup`y, jednak na najdłuższe wakacje w moim życiu postawiłam sobie cel rozwijania się artystycznie, w dziedzinach na które wcześniej  nie miałam za wiele czasu. Między innymi jest to rysowanie :D

Od samego początku byłam przekonana do ołówków, i ich się trzymałam- oprócz pojedynczych zabłąkanych sztuk ambitnie zakupiłam piękny zestaw koh-i-noor'a składający się z 12 ołówków.
Jestem nimi absolutnie zachwycona, są w pięknej oprawie. Całość umieszczona jest w metalowym opakowaniu z plastikową wkładką z przegródkami na każdy ołówek.
Same ołówki pokryte są eleganckim czarnym lakierem ze złotymi literami. przy końcówce oznaczenia są na beżowym pasku, co dla mnie miłe: na każdej krawędzi ołówka, a nie tylko na jednej co bardzo ułatwia wybieranie. Zestaw 1900 TOISON D'OR składa się z ołówków 8B, 6B, 4B, 3B, 2B, B, HB, F, 2H, 4H, 6H i 8H. 

 


Jednak miałam opowiadać o kredkach :) Koniec końców nie mogłam się powstrzymać i zakupiłam komplet kredek akwarelowych Mondeluz 36 kolorów i.... zakochałam się! Jest to moje pierwsze spotkanie z kredkami artystycznymi ale jestem nimi zachwycona.

Akwarelowe: tak, można nimi malować jak farbami akwarelowymi (do granic oczywiście :D ) jeszcze co prawda nie sprawdzałam tego sposobu, ale zbieram się!
Dla niektórych wadą będzie kartonowe pudełeczko w jakim je zakupiłam, jednak ten sam zestaw można kupić w metalowym, za... niemal 2x wyższą cenę. Jako że nie wiedziałam czy zostanę przy kredkach, wolałam nie przepłacać :)
Przy 36 kolorach jakie są w zestawie, można otrzymać zupełnie niesamowite efekty kolorystyczne. Można mieszać dwie, lub więcej kredek tj farby, otrzymując przy tym bardzo ciekawe i żywe kolory. Ogólnie barwy na papierze, nawet przy lekkim dociskaniu są żywe, intensywne. Wkłady są dość szerokie, a po narysowaniu/pokolorowaniu czegoś, nie rozmazują się na papierze jak np miękkie ołówki, są jakby woskowe, gładkie, lekko się nimi maluje, ale jednak nie miękkie.




Strugają się gładko, nawet do bardzo ostrej końcówki.

Aby sprawdzić co potrafią ( i czy ja cokolwiek nimi potrafię) w pierwszej kolejności szukałam czegoś co odda ich kolorystykę, więc był to... Motylek :) Jednak na razie nie dodam fotografii ukończonego, bo jeszcze nie udało mi się zrobić zdjęcia, które w pełni oddałoby kolory jakie udało mi się uzyskać :) Jednak tutaj mała zapowiedź... :P








I może na koniec coś co udało mi się 'wymodzić' kompletem ołówków ;)

Kto zgadnie kto to? :P
 Ależ zdjęciowo dzisiaj :D

P.S. Proszę, nie hejtujcie, to chyba mój 5. rysunek :D Sztuka to to nie jest :D



Serdecznie wszystkich pozdrawiam ;) A wy macie do polecenia jakieś dobre kredki? Bo czuję że z tymi popracuję trochę dłużej ;)

sobota, 28 czerwca 2014

Matura to bzdura! Czyli jak ministerstwo edukacji robi nas w konia cz.1

Na początku, pochwalę wam się że maturę zdałam i mimo psikusa jakie zrobiło nam CKE, wyniki mam lepsze niż mogłam się spodziewać ;) 


Matura... Na dźwięk tego słowa wzdryga się nie jeden uczeń szkoły średniej...


"Pięć minut do matury! Zaczęlibyście cokolwiek robić!"
                                                                 ~ 'profesorka' liceum


"Dziecko, weź się w końcu do nauki, nie zdasz tej matury, Matko Boska co powie wujek Zenek!"
                                                                                            ~ Typowa Mama

"Jak nie zdasz to pogadamy inaczej! Ciekawe na jakie studia się dostaniesz z takimi ocenami!"
                                                                                                ~Typowy Tata

"Dziecko kochane, nie siedź tyle w tych książkach, bo w końcu się wykończysz! Zjedz kawałek ciasta lepiej... "
                           ~ Typowa Babcia.

Znacie to? :D Część z was pewnie słyszała coś podobnego :D

W każdym razie czy dobre oceny=dobrze zdana matura? W żadnym wypadku! Jest szansa, nikła, ale jest, że jeśli trafiliście do DOBREGO liceum, czy technikum, gdzie nauczyciele interesują się waszą WIEDZĄ, nie ocenami na odczepne, i waszą szansą na zdanie matury, a nie na utrzymanie szkole dobrych statystyk- to równanie jest prawidłowe. Jednak nie wszyscy mieli takie szczęście. Na przykład ja. Prawda jest taka, że do tej pory program nauczania niewiele miał wspólnego z zakresem materiału na maturę, a w szkole na testach wymagano od nas nieznaczących drobnostek, i wkuwania regułek, zamiast nauczyć nas konstruktywnego myślenia, które nie przydałoby się tylko na tym egzaminie, ale też na studiach czy w zwykłym codziennym życiu.

Tak naprawdę zdana matury to nic innego, jak umiejętność myślenia pod zachciankę egzaminatora, trzeba myśleć tak jak wszyscy.
Posiadanie własnego zdania: ZABRONIONE. 

Przez ostatnie kilka lat do matury z matematyki wystarczyło znać i dobrze opanować kilka zagadnień, które rok w rok powtarzały się w zadaniach. Jednak w tym roku, CKE postanowiło zrobić nam psikusa i niemal z każdego przedmiotu zaprezentowało nam zupełnie inne arkusze niż zwykle. I nie byłyby one absolutnie trudne, gdyby tylko szkoły uczyły nas MYŚLENIA, a nie bycia kolejnym w rzędzie 'robolem' który ma egzystować i robić przy łopacie na państwo.


Jednak CKE nie zrobiło nam tego jakże zabawnego dowcipu bez powodu, akurat w tym roku. Wiadomo: maturę zrobili inną (trudniejszą) niż w poprzednich latach, więc automatycznie spadł odsetek osób które zdały. W tym roku zdało jedynie 71% maturzystów, jest to o wiele mniej niż w poprzednich latach. A tak się ciekawie składa, że od przyszłego roku, razem z nową reformą edukacji wchodzi nowa matura, oparta na nowym, o wiele okrojonym materiale... Sądząc po poziomie obecnych egzaminów gimnazjalnych, nie będzie ona szczególnie trudna. Tak więc odsetek zdających znacznie podskoczy, a następnie będziemy mogli usłyszeć w radio, czy telewizji:

" Minister edukacji informuje, że nowa reforma sprawdziła się w 100%. Tegoroczni maturzyści, mimo wysokiego poziomu na egzaminie twierdzą, że testy nie sprawiły im kłopotu i spodziewają się wysokich wyników"

A poziom jaki będzie, każdy zobaczy...


I koniec końców: Czy po zdaniu 'egzaminu dojrzałości' stajemy się dojrzali? Czy to tylko bieg po 30%?


wtorek, 24 czerwca 2014

Sweeney Todd- Ulubiony aktor jako śpiewający sadysta.

Johnny Depp, to jeden z tych aktorów, który miał już tyle różnych ról, że chodzą legendy o tym jak wygląda naprawdę... :D


Jest to dla mnie jeden z najlepszych, najbardziej niesamowitych aktorów. Nie jest jednym z tych monotematycznych, którzy grają wszystkich bohaterów na jedno kopyto: jak nie nieszczęśliwi, niepoprawni romantycy, to seryjni mordercy lub po prostu zabijaki.W każdym razie, chodzi mi o to, że Johnny grał mnóstwo różnorodnych postaci, o różnych problemach i innych pobudkach życiowych i za każdym razem, była to postać indywidualna i wyjątkowa, wciąż inna. I za to go uwielbiam. Pokazuje swoje niesamowite zdolności aktorskie i ma talent do magentycznego przyciągania widza przed ekran. Potrafi rozbawić do łez grając spontanicznego pirata (którego zna chyba każdy) i zmusić do refleksji jako chłopak z nożycami zamiast rąk, czy urzec jako gość który chciał zostać narkotykowym królem, lecz koniec końców wzrusza nas swą miłością do córki... Jednak nie będę tu rozwodzić się nad każdą z jego ról- na to przyjdzie inny czas :)



Każdy, kto mnie zna, wie że uwielbiam Deppa i chyba absolutnie każdą postać w jaką się wcielił.  Wciąż nie widziałam wszystkich filmów w jakich grał., lecz dążę do tego. Jednak ostatnio natchnęło mnie na obejrzenie "Sweeney Todd. Demoniczny golibroda z Fleet Street."(2007)

Jest to kolejny niesamowity film Tima Burtona w którym jako odtwórców głównych ról umieścił oczywiście swoje 'golden duo' czyli oczywiście Deppa i swoją żonę Helenę Bohnam Carter. Do tej wisienki, dochodzi taka aktorska śmietanka jak Alan Rickman, mniej znany Timothy Spall (obydwaj grali w serii Harry Potter) oraz Sasha Baron Cohen. Ogólnie jest to gatunkowy musical, połączony  z thrillerem. Całość można opisać słowami: urocza makabra.
Film ten , z całą pewnością polubią osoby z mrocznym poczuciem humoru.


Tytułowy Todd (J. Depp) powraca do Londynu z którego został wygnany kilka lat wcześniej przez okropnego sędziego Turpina (A. Rickman). Teraz Sweeney chce odszukać żonę i córkę- poznaje Mrs Lovett, (H. Bonham Carter) która poznaje w nim Benjamina Barkera- właśnie tak przedstawiał się przed laty. Główny bohater dowiaduje się (a raczej uważa), że jego ukochana przepadła- pała chęcią zemsty na sędzi Turpinie oraz jego hm.. słudze? którego gra oczywiście diaboliczny Spall.
Po demonicznej przemianie jaka zachodzi w Sweeneyu, zaczyna on, jakby to delikatnie ująć... Mordować wszystkich po kolei. :) Wszystko po to aby zaspokoić swą chęć zemsty. Dąży oczywiście do zabójstwa sędziego.



Ktoś powie: no dobrze, maaasa sztucznej krwi, troszkę komercji, ale czemu od razu makabra?
Cóż. Słodka Mrs Lovett- prowadzi równie uroczą cukiernię... (więc można się domyślić jaka ona słodka) jednak czasy ciężkie, wiktoriański Londyn, do tego duża konkurencja... Po co marnować tyle mięska z licznych zbrodni?! To byłoby czyste marnotrawstwo! Przeróbmy je na ciasteczka!
Więc właśnie... Dołóżmy do tego słodką muzyczkę, nieobecny wyraz twarzy niemal opętanego Todda, uroczo zakochanego żeglarza, i zaskakujące zakończenie, które przywodzi na myśl fatum z antycznych tragedii... Sądzę że właśnie dlatego warto ten film zobaczyć.

Ci którzy jeszcze nie widzieli (mimo że to prawie staroć) niech zobaczą... A ci którzy widzieli, niech obejrzą jeszcze raz :P





czwartek, 19 czerwca 2014

Słońce, lato i.. TRUSKAWKOWE PYSZNOŚCI

Dzisiejszy post będzie bardzo smakowity ;)
Sezon letni już w pełni, w sklepach i na ryneczkowych straganach aż roi się od pysznych małych czerwonych owocków, które uwielbia prawie każdy! Mam na myśli oczywiście truskaweczki <3





Lato to najlepszy czas aby wykorzystać dobrocie natury i zasmakować sezonowych owoców. Mają o wiele więcej witamin niż mrożone, no i oczywiście smakują lepiej :) Najlepszą opcją nie jest kupowanie owoców hodowanych na wielką skalę, sprowadzanych z zagranicy, a od małych lokalnych przedsiębiorstw, czy prywatnych sprzedawców- mają one o wiele mniej chemii, są zdrowsze i smaczniejsze.

Jednak nie mam tu pisać o składzie chemicznym, a o smakołyku jaki z nich przyrządziłam ;)
Był to oczywiście chłodny deserek, który mógłby nas ochłodzić na upalne czerwcowe dni :)

Jako że nie mam za dużo ani funduszy, ani możliwości ( "studenckie" życie :D ) musiał być on prosty i mało kosztochłonny ^^ Tak więc, użyłam do niego

SKŁADNIKI:
*ok. 0,5 kg truskawek
*szklanka mleka
*"śnieżka" do ubijania w proszku
*cukier wanilinowy
*pół opakowania biszkoptów
*galaretka truskawkowa
*łyżeczka kawy rozpuszczalnej


PRZYGOTOWANIE:
Zaczęłam od rozpuszczenia galaretki w 400 ml gorącej wody (mniej niż na opakowaniu aby ładnie stężała) i odstawienia jej do ostygnięcia. Później przygotowałam napar z kawy do namoczenia biszkoptów, aby nabrały ciekawego posmaku i nie były suche. Rozpuściłam czubatą łyżeczkę kawy w małej ilości gorącej wody (ok 50 ml) i dosypałam ok łyżeczkę cukru wanilinowego i po lekkim przestygnięciu zanurzałam w nim biszkopty i układałam ściśle na dnie miski.



Następnie umyłam i obrałam truskawki, aby móc pokroić je na plasterki.



Później ubiłam mleko ze śnieżką na puszystą masę i zabrałam się do robienia warstw ;) Najpierw troszkę kremu, truskawki, więcej kremu i więcej truskawek i... tak dalej :D Aż do braku truskawek jak i kremu :P


Po tym, deserek musiałam wstawić na ok godzinkę do lodówki aby śmietana troszkę stężała, inaczej nie mogłabym wylać na nią galaretki. Pamiętajcie tylko żeby wylewać galaretkę bardzo powoli na dużą stołową łyżkę trzymaną tuż nad truskawkami, inaczej 'kawałki' kremu oderwą się i wypłyną na powierzchnię. U mnie oczywiście galaretka niefartownie spłynęła na sam dół bo nie rozsmarowałam kremu dokładnie przy brzegach miski, jednak na górze też została , więc wyglądało to jakby całość była zanurzona w galaretce :)


Z pozostałych truskawek zrobiłam szybko pyszny koktajl z dodatkiem banana, arbuza, oraz mięty która dodała troszkę orzeźwienia do całości, więc jak najbardziej polecam :)


A wy macie swoje ulubione smakołyki z truskawek? Zapraszam do dyskusji i komentowania ;)

sobota, 14 czerwca 2014

Świat zapachów, czyli Little Hotties

Witajcie ponownie :)
Letni nastrój zachęca do stworzenia sobie w pokoju równie słodko pachnącej atmosfery co kwiaty pachnące na zewnątrz ;) poszukiwałam więc wosków zapachowych :) Chciałam kupić małe woski Yankee Candle, jednak u mnie nie mogłam ich znaleźć, więc zadowoliłam się malutkimi Little Hotties, które jedna z mydlarni w moim mieście zaproponowała mi w promocyjnej cenie z powodu likwidacji miejscówki ;)

Urzekło mnie już samo opakowanie ;) Małe pudełeczko przewiązane uroczą wstążką, mieści się w nim 35 małych wosków w różnych kształtach, kolorach, oraz oczywiście o różnych pięknych zapachach :)

Jednak nie są one tak malutkie jak wydawało mi się na początku, spokojnie można złamać jeden wosk na pół i umieścić go w kominku. Spodziewałam się również, że jeśli różne zapachy będą w tak malutkim pudełeczku, pomieszają się one i efekt będzie paskudny, jednak bez problemu można rozróżnić zapach każdego, np ten brązowy to słodki korzenny cynamon, a biała gwiazdka to konwalia z domieszką innego słodkiego zapachu :) Szybko się roztapiają i wydzielają dość intensywny zapach, więc w moim małym pokoju wystarczy go podgrzewać jakieś 15 minut aby zapach pięknie się rozniósł i unosił przez pewien czas. Na mój mały kominek jedno takie kółeczko jest dość spore i wystarczy w zupełności połowa, więc są dość wydajne. Jedną porcję wosku można palić 2-3 razy i wciąż pachną. Usuwanie również jest dość łatwe- wystarczy czymś podważyć pozostałą warstewkę wosku, a ciepłą 'miseczkę' przetrzeć chusteczką :)








 Co fajne: można ciekawie pomieszać różne zapachy, co potrafi dać ciekawy efekt :) Do tego możemy zapisać sobie naszą kompozycję co umożliwia nam druczek na tyle opakowania, czyli specjalne miejsce na swoje 'przepisy' 






A wy macie jakieś wspomnienia z tymi woskami? A może polecicie mi inne?

Zapraszam do komentowania ;)


piątek, 13 czerwca 2014

Demoniczne anioły

Hej ;) Wiem, wiem, lenię się i robię przerwy, ale muszę wbić się w jakiś konkretny rytm wrzucania następnych postów, bo tematów mi nie brakuje :)
Dzisiaj o kolejnej książce jaką pochłonęłam :) Są to "Anioły i Demony" Dana Browna. To druga książka tego autora jaką miałam wielką przyjemność przeczytać... Pierwszą było Inferno, ale o tym kiedy indziej ;)

Książki Browna uwielbiam ponieważ czytając ją, mogę dosłownie sprawdzić w jakim miejscu odbywa się akcja, bo wszystkie zabytki architektury i obiekty, oraz miejsca w których toczy się akcja powieści są prawdziwe. Wykreowany przez autora Robert Langdon posiada ogromną wiedzę na temat historii oraz symboliki i uwielbiam to! Dzięki temu, nauczyłam się z jego dwóch książek więcej niż przez rok na lekcjach WOKu w liceum :D Nie mogę czytać książki nie odrywając się co chwilę do 'Googlów,' aby sprawdzić jak coś wygląda... Niektórych może nużyć to, że Brown przez kilka kolejnych książek prowadzi swojego głównego bohatera przez rozwiązywanie nierozwiązywalnych, mistycznych zagadek, ale mi się to podoba, jest to tematyka którą uwielbiam, na dodatek każda historia trzyma w napięciu i jest napisana w bardzo wciągający sposób.


Konkretnie, "Anioły i Demony" opowiadają o historii, w której Watykan, a nawet cały kościół katolicki staje w krytycznej sytuacji. A mianowicie: po śmierci papieża, w dzień konklawe, władze Watykanu dowiadują się, że przedstawiciele starożytnego, uważanego za zaginione bractwa Iluminatów, wystrychnęli ich na dudka i gdzieś na obszarze Watykanu podłożyli współczesny materiał wybuchowy, którego nie da się w żadny sposób rozbroić i został dopiero co odkryty, a dokładniej jest to dopiero co wynaleziona antymateria. Profesor Langdon, oczywiście próbuje rozwiązać problem, podążając za wskazówkami, które nieopacznie podał terrorysta w rozmowie telefonicznej... Towarzyszy mu piękna Vittoria, która pała chęcią zemsty za zamordowanie jej ojca....

Niektóre ze starożytnych budowli i dzieł, o których ciekawostki możemy przeczytać:
1.)Fontanna czterech rzek, na Piazza Navona



2.)Zamek świętego anioła.


Oprócz samej historii stworzonej przez autora, wiele dowiadujemy się również o bractwie Iluminatów, które składało hołd nauce i walczyło z kościołem katolickim, który nauką pogardzał. Możemy zobaczyć tajemnicze ambigramy związane oczywiście z iluminatami, oraz ich 4 świętymi pierwiastkami, którymi jak ie trudno zgadnąć są 4 żywioły: ogień, woda, ziemia i powietrze. 
A także... cudowny, bez żadnej skazy diament iluminatów :)



Przepraszam za niewielkie spojlery, lecz nie zdradzają one ani trochę tego magicznego klimatu, ani tajemniczej historii, która wciąga, zagadek które porywają i niesamowitego zakończenia z szalonym zwrotem akcji ;)

Serdecznie polecam, aby zapoznać się z tą niesamowitą powieścią:)












wtorek, 27 maja 2014

Wakacje nakłute przez Rogi

Hej! ;) To mój pierwszy konkretny post na tym blogu :)
Jako że jestem tegoroczną maturzystką to moje wakacje już w pełni się rozpoczęły, a że są to najdłuższe wakacje w życiu chcę je w pełni wykorzystać: rozwijać się, zrobić mnóstwo szalonych rzeczy, odpocząć i zacząć to, czego nigdy nie robiłam. Nareszcie więc mam masę czasu na czytanie!!! I to jest w tym wszystkim najlepsze :D Już jakiś czas przed maturami zaczęłam kompletować książki które będę czytać, oraz stworzyłam specjalną listę książek do przeczytania na wakacje :D Nazwijmy to projektem "wakacyjna biblioteczka"

Ale czas przejść do meritum dzisiejszego posta, a jest nim recenzja książki Joe Hilla, pt. "Rogi" Natknęłam się na nią w dość ciekawy sposób ;) jako że jestem zapalonym Potterhead, często śledzę nowinki na temat aktorów, którzy grali w tej serii. I napotkałam wzmiankę o tym, że Dan Radcliffe- odtwórca głównej roli Harry'ego, gra teraz w filmie "rogi" (ang. Horns) a film ten jest... Na podstawie książki. Nie trzeba mnie było długo namawiać abym szukała jej w jakiejś księgarni i akurat, pewnego pięknego dnia, znalazłam ją w wyprzedażowym zakątku książek Dedalus w moim mieście. za całe... 9zł! A w matrasie czy empiku była za 39, więc to był dobry znak :D Książkę skończyłam czytać wczoraj i muszę przyznać że szokuje. dość bardzo.


Opowiada o chłopaku imieniem Ig, któremu przez noc po imprezie.... wyrosły rogi. Tia. Rogi. Brzmi to cudownie absurdalnie. Oczywiście idąc drogą dedukcji, czuje się on idiotycznie, nie ma pojęcia skąd one się wzięły i próbuje się tego dowiedzieć. Jednak nie jest to tylko 'ozdoba' mają one również pewną moc. A właściciel 'dodatku' chce ją wykorzystać aby odkryć kto zamordował jego ukochaną dziewczynę Merrin rok wcześniej i zemścić się... Dalej nie spojleruję, kto zechce niech przeczyta. Piekielnie polecam.Nie każdy wie, że Joe Hill to syn Stephena Kinga, piszący pod pseudonimem i stanowczo odziedziczył on talent pisania po ojcu. Styl, mimo że zasypany kolokwializmami i wulgaryzmami nie brzmi gburowato, lecz ciągnie nas za uszy przez całą fabułę aż na koniec. Historia może nie jest pełna zwrotów akcji, lecz jest naprawdę wciągająca i zadziwia. Nie raz wprost śmiałam się do książki i w zdziwieniu unosiłam brwi i nie mogłam doczekać się zakończenia. Można by je poprowadzić inaczej, mogłoby być napisane z większą pompą i takim BOOM! Lecz jest dobrze jak jest, sądzę że autor zrobił to celowo, aby zamiast zamieszania wprowadzić chwilę melancholii i zamyślenia.






I na koniec: Czy diabeł na pewno jest taki zły?... W końcu nie taki straszny jak go malują ;)

środa, 7 maja 2014

Witam wszystkich i każdego z osobna ;)

To mój nowy (kolejny już) blog, ale będzie znacząco różnił się od poprzedniego ;)
Tam zamieszczam opowiadanie (gdzie serdecznie zapraszam- banerek lub link gdzieś z boku :D ) Ale oprócz twórczości chciałam na blogu zamieszczać również masę innych rzeczy które mnie interesują lub które uwielbiam robić ;) A będą to: moje rysunki (tiaa, rysuję :P ) przepisy na pyszne potrawy (gotowanie jest moją pasją) wiersze (moje oczywiście) recenzje książek które właśnie czytam i inne rzeczy warte uwagi, czy zainteresowania z waszej strony ;) sądzę że przez różnorodność tematyczną każdy znajdzie coś dla siebie ;)
Więc teraz: You're welcome ;)