sobota, 28 lutego 2015

50 twarzy absurdu- czyli Pan Szary i Dziewczyna z zaburzeniami osobowości.



Witam ponownie ;)
Długo zastanawiałam się nad dodaniem tego postu. Targały mną wątpliwości bo stanowczo nie owijam tutaj w bawełnę i mogę narazić się „haters gonna hate” wielu fanek, lecz stwierdziłam, że skoro rozpływam się nad jednymi książkami i jak najbardziej zachęcam do ich czytania, mimo że komuś mogą się nie podobać, to dlaczego mam nie wyrażać negatywnej opinii na temat innych? Cóż. Najwyżej ktoś spali mnie na stosie. Zapraszam :D

Więc przyszedł czas na książkę, o której powiedziano oraz napisano już wszystko. Począwszy od najpłytszych hejtów, poprzez jakże głębokie opinie internautów w postaci memów, aż po wypiewające nad niebiosa recenzje zadufanych w Greyu czytelniczek. U mnie będzie po trochu wszystkiego z przewagą tych pierwszych, więc osobom bez dystansu, którzy nie potrafią znieść, że ktoś ma gust czy opinię odmienną od nich dziękujemy. :3

Moja przygoda z Greyem zaczęła się dawno… dawno temu, kiedy wokół książki tej zrobił się wielki „boom” i nagle wszyscy musieli go mieć, czytać i zachwycać się z wypiekami na policzkach. „Książka, o której mówią wszyscy!” Krzyczały plakaty z każdej księgarni. No więc mówili. Niekoniecznie dobrze, ale mówili.
Wówczas mieszkałam jeszcze w internacie, i pewnego dnia moja współlokatorka pożyczyła od naszej wspólnej koleżanki książkę, którą czytała po nocach z wypiekami na twarzy, dyskutowały wspólnie o cudownym Christianie i jego jakże mrocznej stronie… Jako że byłam kiedyś ‘fanką’ zmierzchu, (nie wspominajmy tych mrocznych czasów dla mej osobowości)  to UWIELBIAŁAM zawiłe miłosne historie, gdzie główne skrzypce gra zakazane, trudne uczucie, które stawia na drodze bohaterów tyle przeszkód... (Brzmi znajomo, prawda?) W każdym razie, po urywkowych opiniach zafascynowanych koleżanek stwierdziłam, że MUSZĘ przeczytać tę książkę, bo to coś absolutnie w moim stylu. Książki wówczas nie pożyczyłam. Nie dość, że była do niej ustawiona dość duża kolejka, to doszłam do wniosku, że przy najbliższej okazji ją kupię, bo przecież muszę mieć takie cudeńko na półce tuż obok tej limitowanej edycji zmierzchu w białych okładkach (Oh God, why -_-) Tak czy inaczej, na okres ok. dwóch lat Grey zniknął z mojego życia i chwała Bogu, bo jeszcze by mi się wówczas spodobał. Chociaż uważam, że w liceum już nie byłam na tyle skrzywiona emocjonalnie aby to „dzieło” przypadło mi do gustu….


Wspominam to, aby część z was nie pomyślała sobie, że od początku jestem do tej książki negatywnie nastawiona, lub uprzedzona, tylko dlatego, że ktoś mi powiedział:
„O matko, Grey?! Przecież to chłam, sama grafomania, lepiej przeczytaj Tolkiena!"



Jak widać w załączonym tekście, z moim nastawieniem do tej powieści było zupełnie inaczej. 



Pewnego pięknego, letniego dnia,  podążyłam do księgarni z uśmiechem na ustach i funduszem książkowym w portfelu. Tuż po wejściu do sklepu, w oczy rzucił mi się jakże cudowny pakiet trylogii Greya, w równie fantastycznej cenie. Nie czekając długo porwałam box z półki i podążyłam do kasy. Jednak coś mnie tknęło. I CHWAŁA BOGU. To musiało być przeznaczenie, inaczej to byłyby najgorzej wydane pieniądze w moim życiu. A mianowicie: nigdy nie kupuję książki, bez przeczytania choćby kilku zdań, aby sprawdzić czy styl danego autora mi się podoba. Bo choćby to była najlepsza książka świata, a autor pisze jak mistrz Yoda, to nie ma opcji aby móc spędzić przy niej przyjemnie kilka godzin. Otworzyłam na chybił trafił. Zaczęłam pożerać zdania z zaangażowaniem i… i… stwierdziłam, że to jakaś kpina. Ok. Może.. może jednak to taki słaby fragment tylko… Jednak niestety, na kilku następnych stronach grafomania autorki tylko mocniej dała o sobie znać. Przypadkiem trafiłam akurat na scenę seksu. ZERO finezji. Pamiętam jak dziś, był to moment kiedy Christian wyznaje Anie jak bardzo jej pragnie tu i teraz. Po czym ona jego pożądanie skwitowała myślą „U licha, co za tekst!”. Uhm. Zamiast jakiegoś pobudzenia, lub choćby zainteresowania, autorka wzbudziła we mnie jedynie niesmak. Coś tu chyba nie tak? Przecież to miała być książka erotyczna? Sceny seksu podobno miały być kluczowym „rajcującym” elementem historii, czyż nie? Koniec końców, po kilku próbach przekonania się do stylu autorki (a raczej jego braku), w zażenowaniu odłożyłam trylogię na półkę, po czym wyszłam zadowolona z księgarni z innym zestawem prawdziwej literatury.




Przenosimy się z naszą historią w czas kolejnego „boom” Greya, czyli czas promocji ekranizacji kiedy jakże cudowny Pan Idealny zerka na nas z okładek, plakatów, reklam w TV, i w ogóle zewsząd. Zinfiltrował nas swą obecnością niemal jak swój obiekt westchnień w Portland.

Skutecznie zniechęcona do przeczytania wielu wersji szarości, patrzyłam z dezaprobatą na tę całą kampanię reklamową i dziwiłam się, co ludzie w tym widzą, jak mogą się fascynować czymś co jest absolutnym bełkotem? I nie mogłam się z tym pogodzić. Większość osób (nie oceniam tutaj wszystkich) po prostu sięgnęła po książkę na fali promocji, aby być na czasie.

Doszłam do wniosku, że aby  w pełni zrozumieć czym ci ludzie się tak fascynują, muszę to przeczytać… Wiedziałam przynajmniej, że wtedy nikt nie zarzuci mi:
Nie przeczytałaś, a się wypowiadasz! Jakim prawem oceniasz coś o czym nie masz pojęcia? Mówisz tak, bo sama nie możesz napisać niczego lepszego!”



Więc..  Taak. Przeczytałam. Całość. 672 strony



SPOILER ALERT!

Po wszystkim stwierdziłam, że sam zamysł na taką historię jest całkiem dobry. Naprawdę. Wszystkie kobiety, które lubią sobie pofantazjować, tudzież po prostu lubią erotykę, miałyby dobry kawał książki do przeczytania. Jednak autorka całkiem to zniszczyła. Całość poprowadzona jest narracją Any, głównej bohaterki. I jest to najgorsza narracja jaką kiedykolwiek widziałam. Czytelnik zamiast wyobrazić sobie na swój sposób przedstawianą sytuację, czy wizerunki postaci, widzi je oczami Any. 21-letniej dziewczyny, która właśnie kończy studia, na dobrej uczelni, na humanistycznym kierunku, ale wciąż ma mózg 15-latki i posługuje się prymitywnym jak na taką osobę słownictwem. Wydawało by się, że jak na dziewczynę, która lubi czytać książki powinna być inteligentna,a sądząc po jej doświadczeniach życiowych, powinna również zachowywać się dojrzale podejmować rozsądne decyzje adekwatne do jej wieku, jednak tak nie jest. Jej opinie, czy też dopowiedzenia odnośnie różnych sytuacji są często żenujące, czy też psują nastrój, który autorka misternie budowała przez ostatnie 15 stron. Język całości jest na tyle prosty, a historia nieskomplikowana i bardzo, baardzo przewidywalna, że przeczytałam niemal 700 stron w niecałe 6 godzin, a trzeba wiedzieć, że lubię czytać powoli, żeby móc się zrelaksować.
Anastasia Steele. 
Najzabawniejsza w Anastasii jest jej psychika. Niektórzy mogliby stwierdzić, że dziewczyna ma rozdwojenie jaźni, bo przez dużą część akcji rozmawia ze swoją wewnętrzną boginią, która robi piruety niczym rosyjska baletnica, bądź kręci głową z niesmakiem- oczywiście adekwatnie do sytuacji. Obserwuje również reakcje swojej podświadomości, która chyba została wykreowana na zasadzie aniołka/diabełka siedzącego na jej ramieniu i podpowiadającego co ma robić dalej. Ma niską samoocenę i jest dość „ciapowata”, oczywiście aby wiele czytelniczek mogło się z nią utożsamiać. Przecież wiele z nas ma kompleksy.

Natomiast Christian… On po prostu jest. Bożyszcze kobiet, sprawiający, że każda niewiasta która go zobaczy na swej drodze musi udać się w ustronne miejsce, aby… dać upust emocjom jakie w nich wzbudza. Zachwyca każdym swoim ruchem, w każdej kreacji, i w każdej chwili. Ana zachwyca się nawet sposobem w jaki wsiada do auta, więc coś musi w sobie mieć. Zaprzecza sobie w każdej chwili, po to by podkreślić wyjątkowość naszej bohaterki. Z żadną z kobiet nie uprawiał „waniliowego seksu”, no ale z Aną owszem. Z żadną nie spał w łóżku, lecz z Aną owszem. Żadnej nie przedstawiał swojej rodzinie- oprócz Any. Ma lekką manię prześladowczą. Zna rozmiar stanika ukochanej zanim ją rozebrał. Wie gdzie mieszka, gdzie mieszka jej matka, oraz wiele innych rzeczy, których nie powinien wiedzieć ktoś kto dopiero co poznał osobę, której to dotyczy. Christian jest uosobieniem fantazji, kimś pięknym i nieosiągalnym, o kim można pomarzyć, a koniec końców dostać go w swe szpony i nie puścić. Ukazuje to, że nawet szara myszka może dostać swego księcia na białym koniu. (lub w helikopterze Charlie Tango)



No i wątek główny. Trudne uczucie z jakim zmagają się bohaterowie. Historię tę po krótce można przedstawić mniej więcej w taki sposób:

Ana- rumieni się
Christian-cudownie wygląda
Ana-widowiskowo upada z wrażenia wprost w ramiona naszego Adonisa, po czym przygryza wargę.
-Ana, nie przygryzaj wargi. – Ana przygryza wargę i rumieni się jeszcze bardziej.
-Ana, chcę ugryźć twą wargę. – Ana w obawie przed wampirycznymi zapędami Christiana przestaje przygryzać wargę. Christian uśmiecha się sardonistycznie.
-Christianie, lubię Cię.
-Ale jestem niebezpieczny, nie jestem kimś dla Ciebie.
-Ale ja Cię lubię.
-Nie zbliżaj się do mnie- Po czym Christian zbliża się do Any. Ana-przygryza wargę.
-Ana, nie przygryzaj wargi.- Ana wciąż przygryza wargę, po czym Christian rzuca się na nią.

*sex scene*







I tak oto minęło nam pół książki.
Jeśli chodzi o aspekty bardziej.. hm.. techniczne, to książka ma mnóstwo literówek. (Przynajmniej to wydanie pdf które ja czytałam, więc nie daję ręki uciąć że wszystkie wydania książkowe takie są.) Postacie są proste i przewidywalne. Wątek również. Pierwszy tom kończy się oczywiście w krytycznym momencie gdy Ana zostawia Christiana samego po tym jak sprał jej tyłek na jej własne życzenie. Oczywiście zapewne do siebie wrócą, bo o czym pisałaby autorka przez kolejne dwa tomy? (Nie, nie przeczytałam trzech, nie jestem samobójcą).
No i pozostało mi to irytujące wrażenie, że pani James w całej prostocie tekstu, budowy zdań i stosowanego słownictwa, wrzuciła mimochodem do tekstu kilka słów, których sama do końca nie  rozumie, ale zastosowała je by tekst brzmiał poważniej, lub sprawiał wrażenie literatury z wyższej półki. Przykładem jest tu słowo „sardonistyczny”, którego autorka stanowczo nadużywa. No i proszę, powiedzcie mi: kto przetłumaczył nazwisko Mr.Grey jako "Pan Szary"?! Przecież to tragiczne! To tak jakby nazwisko Harry Potter przetłumaczyć jako Harry Garncarz. 








No i drodzy panowie, na koniec zwracam się do was, o ile któryś dotarł do końca tego eseju: nie zdziwcie się, gdy dziewczyna, podczas łóżkowych igraszek zaskoczy was wykrzyczanym:
-O święty Barnabo!
To będzie znaczyło, że spisujecie się dobrze  w swej roli :D

Na zakończenie, ciekawostka: pani James sama przyznała, że nie wymyśliła całej historii sama, a wzorowała się na innej, którą był…. Zmierzch. I oczywiście zrobiła to na tyle dyskretnie że widać to na każdym kroku. Ale o tym już następnym razem ;)